Podróże kształcą. Jedna z oczywistych oczywistości. I sądzę, że nie będę też zbytnio odkrywcza, jeśli powiem, że podróże nie tylko pozwalają zdobyć merytoryczną wiedzę na temat odwiedzanych miejsc i kultur, ale - chyba przede wszystkim - pogłębiają u podróżującego znajomość samego siebie. Wiecie, ta klisza, że przemieszczając się fizycznie, wędrujemy równocześnie wgłąb siebie. A klisze mają to do siebie, że bardzo często są prawdziwe, dlatego już dawno przestałam je lekceważyć. Więc dzisiaj trochę o tej kliszy i o tym, czego dowiedziałam się o sobie w ostatniej podróży.
Po pierwsze, jestem beznadziejnym, nieuleczalnym i niereformowalnym przypadkiem patriotyzmu lokalnego. Florencja z kopułą Brunelleschiego? San Gimignano nazywane średniowiecznym Manhattanem? Meh, Wrocław lepszy. Majestatyczne, skaliste stoki Alp i lesiste zbocza Apeninów? Przepiękne! Ale Tatry piękniejsze. I naprawdę szczerze tak uważam. Byłabym kompletnie szczęśliwa jeżdżąc co roku w Tatry i raz na parę lat na Mazury. A w międzyczasie odwiedzając wszystkie pozostałe piękne miejsca naszego kraju, których nigdy jeszcze nie widziałam. A jest ich sporo!
Po drugie, odkryłam, że kultura nigdy nie jest w stanie zachwycić mnie w takim stopniu jak natura. Żadne wiekowe budowle z wielobarwnego marmuru nie dorównują w moich oczach górskim graniom. A żadne arcydzieło malarstwa nie dorasta do stóp odblaskom słońca w tafli wody.
Trzecia lekcja wyciągnięta z ostatnich wojaży, to banalny fakt, że nikt nie jest idealny. (Banalny, ale, jak już wspominałam, klisze są kliszami nie bez powodu, dlatego warto się im przyglądać).
Nie ma osoby, która nigdy w życiu cię nie zdenerwuje i z którą zawsze będziesz się zgadzać. Nie oznacza to jednak wcale, że należy zerwać wszystkie kontakty międzyludzkie i zaszyć się we własnym towarzystwie, bo każda próba dogadania się z drugim człowiekiem z góry skazana jest na niepowodzenie. Chodzi właśnie o to, żeby budować relacje, przyjaźnie, związki, ale już ze świadomością wad - swoich własnych oraz innych osób. Bo każdy jakieś ma. Gdyby więc miały być przeszkodą nie do pokonania, nikt nie przyjaźniłby się z nikim.
W tym podsumowaniu podróżnicznych lekcji najbardziej lubię to, że z każdego miejsca na ziemi, mogłabym przywieźć takie same. To dowodzi, według mnie, że najważniejsza nie jest sama podróż, ale to, co z niej w nas zostanie i co zabierzemy ze sobą w dalszą drogę. Już tę zwykłą, codzienną, rutynową. Ale być może lekko zmodyfikowaną pod wpływem zdobytych doświadczeń. Po to chyba są podróże. Mają służyć zmienianiu na lepsze rzeczywistości domowej, codziennej - tej najistotniejszej.
Comments