O ile (jak już kiedyś pisałam) ostatni kwartał roku jest moim ulubionym, to zupełnie nie przepadam za pierwszym. Styczeń, luty i marzec kojarzą mi się z pluchą, szarością i pewnego rodzaju przejściowością, w której moja spragniona stabilności natura, nie czuje się komfortowo. Co prawda, kilka ostatnich słoneczno-śnieżnych styczniowych dni, nastroiło mnie znacznie pozytywniej do tego okresu, ale poza aspektem pogodowym, jest jeszcze jeden, który skutecznie utrzymuje moją niechęć. Otóż, początek roku oznacza zazwyczaj globalny zryw "ku lepszemu". Nagle wszyscy stawiają sobie nowe wyzwania, formułują ambitne cele i chcą przekraczać własne granice.
I absolutnie nie uważam, żeby to było złe! Myślę, że dążenie do stawania się lepszymi, jest nieodłączną częścią człowieczeństwa. Ale mój wrodzony duch przekory, każe mi buntować się gdy widzę tę tendencję wszędzie dookoła.
Mam przekonanie, że niektórzy powołani są do naprawdę wielkich rzeczy. I jestem szalenie wdzięczna za tych, którzy na ten zew odpowiadają i swoim działaniem posługują wielkim społecznościom, a czasami całej ludzkości. Wiem też jednak, że nie jest to droga przeznaczona każdemu.
Mam poczucie, że moja droga jest wąską, leśną ścieżką, niknącą miejscami wśród traw i krzewów paproci. Najzwyklejszą, powszednią - taką, na którą można natknąć się w każdym lesie. Są na niej zakręty i wyboje, ale na horyzoncie raczej nie widać niebosiężnych szczytów.
Wrócił do mnie ostatnio psalm 131: "Nie gonię za tym, co wielkie, / albo co przerasta moje siły". Odnajduję się w tym Słowie. W oczach świata mogę być mało ambitna i niezbyt przebojowa. Ale chcę, żeby moją największą ambicją była wieczność. Do realizacji tego celu chcę dążyć i mieć go zawsze w głowie i przed oczami. Obym nie zboczyła z tej mojej leśnej dróżki.
Comments