Te drugie
- Jasia B.
- 5 kwi 2021
- 3 minut(y) czytania
Kiedy czytacie książki lub oglądacie filmy - krótko mówiąc - kiedy zanurzacie się w opowieściach, z jakimi bohaterami utożsamiacie się najsilniej? Czy są to główne postaci, te na których skupia się cała historia? Taka chyba powinna być naturalna kolej rzeczy - bohaterowie najbardziej wyeksponowani, odgrywający kluczową rolę, powinni wzbudzać największe zainteresowanie.
Ale już dawno temu zauważyłam, że mam tendencję do skupiania swojej uwagi i przelewania swojej sympatii na bohaterów pozostających w pewnym sensie w cieniu opowiadanej historii. Takich, o których z łatwością można zapomnieć, albo którzy w porównaniu z postaciami pierwszoplanowymi wypadają dość blado.
Nie jestem pewna z czego ta tendencja wynika. Być może działa tu stare polskie porzekadło, które mówi: everybody loves the underdog. A może po prostu czuję, że moim własnym powołaniem nie są rzeczy wielkie, że moja rola w historii świata nie jest spektakularna (co wcale nie znaczy, że mniej ważna od jakiejkolwiek innej). A może powodem jest jeszcze coś innego. W każdym razie chciałabym przedstawić dziś dwa przykłady takich właśnie bohaterek, które zyskały u mnie status bratnich, a właściwie siostrzanych dusz.
Zacznijmy od największej opowieści świata. W Biblii, z jej nieprzebranym bogactwem bohaterów o przeróżnych historiach i osobowościach, chyba każdy znajdzie kogoś w kim dostrzeże samego siebie, albo po prostu poczuje z nim pewną więź. Dla mnie taką postacią w Starym Testamencie jest Lea. Lea...pierwsza żona Jakuba, ta mniej kochana, niechciana, poślubiona "przypadkiem". Ta, która tak desperacko pragnęła miłości. Myślę, że w wielu osobach ta jej desperacja budzi litość. Ale nie we mnie. Bo ja sama jestem Leą. I mam nadzieję, że tak jak ona wreszcie zrozumiem, że o bycie kochanym wcale nie trzeba walczyć. Nawet jeśli doświadczam niedoboru miłości ze strony ludzi (a tak jest właściwie zawsze, bo przecież wszyscy kochamy niedoskonale), to przez Boga zostałam pokochana jeszcze przed początkiem świata. Bez żadnych zastrzeżeń, warunków i oczekiwań, i to miłością pełną i doskonałą. To więcej niż kiedykolwiek będę potrzebować. Dlatego ze spokojem w sercu mogę nadal być Leą, bo Bóg stanął po jej stronie, tak jak staje po mojej.
A teraz Zuza, Zuzia, Zuzanka...Często myślę z czułością o Zuzannie Pevensie, bo w niej znowu odnajduję swoje własne serce. Ona też była rozdarta między dwoma światami. Z jednej strony baśniową Narnią, będącą odzwierciedleniem tego, co nadnaturalne, niepojęte, nie z tego świata. Z drugiej szczerym przywiązaniem i miłością do ziemskiego życia oraz pragnieniem doświadczenia wszystkiego, co może dać ten świat. Ostatecznie te ludzkie tęsknoty okazały się zbyt silne. Autor opowieści, której jest bohaterką, wykluczył ją z grona "zbawionych" (jeśli można tak powiedzieć). Zostawił jednak uchyloną furtkę dla nadziei. Podczas gdy cała jej rodzina zginęła w katastrofie kolejowej i już na zawsze została przeniesiona do p r a w d z i w e j Narnii, Zuzanny nie było z nimi w pociągu. Nie wiemy jak wpłynęło na nią to wydarzenie. Ale lubię myśleć, że ten wstrząs coś w niej skruszył. Był impulsem, który pchnął ją na powrót na właściwe tory. A może w ogóle to wszystko wydarzyło się właśnie dla niej, po to aby dać jej jeszcze jedną szansę?
Dopiero w trakcie pisania, uświadomiłam sobie, że Leę i Zuzannę łączy nie tylko to, że obie są mi bliskie. Każda z nich miała młodszą siostrę i w obu historiach to właśnie ich siostry zostały przedstawione jako bardziej godne, bardziej umiłowane, lepsze. I mimo to - a może właśnie dlatego - moje serce lgnie do tych pominiętych, odtrąconych, tych drugich. Bo też jestem druga. I, o, jak mi z tym dobrze!
Comments