top of page
Szukaj

"O, dobra rzeko..."

  • Zdjęcie autora: Jasia B.
    Jasia B.
  • 6 sie 2020
  • 2 minut(y) czytania

Mówiąc zupełnie szczerze, od samego początku mojej przygody ze spływami kajakowymi miałam z nimi love-hate relationship. Chociaż zdecydowanie nie jestem osobą, która do szczęścia potrzebuje wakacji all-inclusive w wypasionych hotelach, to za wielką fankę survivalu też się nie uważam.


Bardzo nie lubię spać w namiocie i rankiem czuć się wymięta i wypluta. Nie przepadam za codziennym pakowaniem całego dobytku do kajaka i później wyładowywaniem go. (A jest tego sporo, bo wszystko wozimy (spływamy?) ze sobą: namioty, śpiwory, karimaty, ubrania, baniaki z wodą pitną, konserwy, słoiki z pulpetami i fasolką, dania instant wszelkiego rodzaju, menażki, wielki garnek i trójnóg ze stelażem, na którym można ten garnek postawić nad ogniem, butlę z gazem na wypadek, gdyby rozpalenie ogniska nie było możliwe, siekierę do rąbania drewna - jednym słowem - pełen ekwipunek na wyprawę w totalną dzicz. I, tak, to wszystko naprawdę jest w stanie zmieścić się w kajaku).

Wkurzam się też kiedy, siedząc w kajaku przez cały dzień, opalam nogi tylko z przodu, a tył wciąż pozostaje irytująco biały. No i jeszcze to mycie się w przeraźliwie zimnej rzece.


Wszystkie te niezbyt przyjemne aspekty kajakowania sprawiają, że zawsze pierwszego dnia spływu zastanawiam się, jak ja mogłam po raz kolejny tu przyjechać, i to z własnej woli. Ale już po kilku dniach znam odpowiedź na to pytanie. Bo po drugiej stronie szali leży wszystko to, co w kajakach kocham. Wieczorne śpiewanie przy ognisku, leniwe kołysanie się na falach jeziora w promieniach słońca, przebywanie blisko z naturą (codziennie w podróży towarzyszą nam rozmaici przedstawiciele fauny i flory: czaple, zimorodki, grążele, lilie wodne, okonie...). Księżyc odbijający się w spokojnej tafli i chmary gwiazd nad głową, których nie sposób zobaczyć w mieście, nawet w najbardziej pogodną noc. Oderwanie się na moment od rozbuchanej cywilizacji, żeby zwyczajnie popuszczać na wodzie łódeczki zrobione z kory. I nawet te wymienione wcześniej "minusy" spływania, w ostatecznym rozrachunku okazują się pozytywami, bo pomagają mi na nowo docenić takie, wydawałoby się oczywiste luksusy jak prysznic z ciepłą wodą, dach nad głową, wygodne łóżko, czy surówka ze świeżo zerwanych pomidorów.


Nie chcę, żeby ten wpis był zbyt długi, więc resztę niech opowiedzą wam zdjęcia zrobione w czasie tegorocznego spływu.


Trzymajcie się i do następnego!😘



















 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Jak dzieci

Człowiek jest poddany swojej kondycji niezależnie od wieku. Dzieci nie są magicznie chronione przed upadłością świata, własną oraz innych...

 
 
 

Commentaires


Post: Blog2_Post

©2019 by Czas dojrzewania winogron. Proudly created with Wix.com

bottom of page