top of page
Szukaj

Nasze wędrowanie

  • Zdjęcie autora: Jasia B.
    Jasia B.
  • 22 sie 2019
  • 4 minut(y) czytania

Po raz kolejny sierpniowa wędrówka dobiegła końca. Ale zacznijmy od początku...


Piesze pielgrzymowanie odkąd pamiętam było wpisane w moją rzeczywistość. W mojej archidiecezji (Wrocław) już od kilkudziesięciu lat organizowana jest jednodniowa, piesza pielgrzymka do Trzebnicy, do grobu św. Jadwigi Śląskiej, patronki naszego regionu. Zawsze odbywa się w jedną z październikowych sobót (zazwyczaj w tę, której najbliżej jest do 16 października, bo właśnie w ten dzień przypada liturgiczne wspomnienie św. Jadwigi). Ta jednodniowa pielgrzymka nazywana jest często "epilogiem" sierpniowej Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę. (Ciekawostka: w sierpniu nasza wrocławska pielgrzymka specjalnie nadkłada drogi i pierwszego dnia z Wrocławia kierujemy się właśnie do Trzebnicy, żeby Jadwiga pobłogosławiła nam na dalszą drogę do Częstochowy. Gdyby nie to, pielgrzymka mogłaby być o jeden dzień krótsza, ale - powiedzmy sobie szczerze - wszyscy wolą, żeby była dłuższa😉).


Przez wiele lat, jako kilkuletnia dziewczynka, a później nastolatka, co roku pielgrzymowałam w październiku do Trzebnicy i zupełnie mi to wystarczało. Nie czułam potrzeby uczestniczenia w sierpniowej, dziewięciodniowej pielgrzymce do Częstochowy. Ale z czasem moje starsze koleżanki i koledzy zaczęli opowiadać o tym, jaka pielgrzymka jest super, jakie to niesamowite przeżycie i jakich wspaniałych ludzi można tam poznać.


Dzięki ich namowom, w końcu, tuż przed moimi siedemnastymi urodzinami, pierwszy raz wyruszyłam na szlak do Częstochowy. Miałam mnóstwo obaw! Bo przecież gdzie będziemy się myć? Co będziemy jeść? Jak wytrzymamy codzienny marsz w tym morderczym upale? Byłam też przekonana, że to będzie dla mnie jednorazowe doświadczenie. Odhaczę sobie, że do Częstochowy doszłam i na tym się skończy moja przygoda. To było sześć lat temu. Od tego czasu pięć razy byłam na całej pielgrzymce, a w tych latach, w których nie mogłam uczestniczyć w całości, starałam się iść chociaż przez kilka dni, a resztę śledziłam zapamiętale w internecie. Nie wyobrażam sobie już lata bez tego naszego wspólnego sierpniowego wędrowania!


Za co lubię pielgrzymkę?


Za to, że przywraca wiarę w ludzką dobroć. To, jak wielkiej życzliwości doświadczamy od mieszkańców mijanych miejscowości, jest nie do opisania. Po drodze częstują nas owocami z własnych sadów, podają butelki z wodą, wystawiają przy drodze stoły uginające się od kanapek, a żeby ulżyć nam w upale, polewają wodą z ogrodowych węży. Tam, gdzie zatrzymujemy się na dłuższy postój ze mszą świętą, panie gospodynie często od świtu przygotowują ogromne gary zupy, żebyśmy mogli posilić się na dalszą drogę. A jeśli zatrzymujemy się gdzieś na nocleg, przyjmują nas w swoich domach, użyczają swoich łazienek, żebyśmy mogli zmyć z siebie pot, brud i pył drogi (co za ulga!) i traktują nas po prostu jak członków rodziny (wzruszam się nawet kiedy o tym piszę).


codzienny etap ciszy // fot. Wowk Digital

Ale pielgrzymkę lubię też za to, że uczy pokory. Bo przecież nic z tego, co dostajemy po drodze nam się nie należy. Prawdą jest też to, że wiele drzwi pozostaje przed nami zamkniętych. I to też jest potrzebne. Bo pielgrzym może się czasem poczuć jak superbohater z misją zbawienia całego świata i takie sytuacje sprowadzają go na ziemię. Orzech powtarza zawsze, że my nikomu nie robimy łaski tym, że idziemy, a już na pewno nie Panu Bogu. To, że możemy pielgrzymować, to, że mamy do tego zdrowie, siły i czas, jest łaską daną dla nas i zdrowo jest o tym pamiętać.


Naszą wrocławską pielgrzymkę lubię też właśnie za Orzecha (dla niewtajemniczonych - chodzi o ks. Stanisława Orzechowskiego). Jest z nią związany od samego początku, to on zapoczątkował jej powstanie, jeszcze w czasach komunizmu. Jest z nią tak silnie spleciony, że czasami mam wrażenie, że on sam jest pielgrzymką. Co prawda nie chodzi już o własnych siłach, ale całą trasę przebywa z nami, jako pasażer meleksa i ten pojazd już tak wpisał się w pielgrzymkową rzeczywistość, że chyba nikt nie wyobraża sobie wędrowania, bez orzechowego meleksa krążącego między grupami😊.

A pielgrzymkowych kazań Orzecha mogłabym słuchać bez końca! Są tak przesiąknięte Pismem, ale też zwykłą życiową mądrością, że można z nich czerpać i czerpać. Lubię nawet jego drobne uszczypliwości wygłaszane przy każdej okazji pod adresem pielgrzymów. Kto zna Orzecha ten wie, że mówi to wszystko z ogromną sympatią i czułością i nie ma najmniejszej potrzeby się na niego obrażać!

ks. Orzech // fot. Wowk Digital

Bardzo lubię też pielgrzymkę za muzykowanie w drodze. Należę w mojej grupie do muzycznych i z doświadczenia wiem, że kiedy trzyma się w dłoni mikrofon i wydziera do niego na całe gardło, to człowiek zupełnie zapomina o tym, że nogi bolą, a żar leje się z nieba, tylko po prostu śpiewa i podziwia mijane po drodze piękne polskie krajobrazy😊.


Ale chyba najbardziej lubię na pielgrzymce msze. Odprawiane pod gołym niebem, w przydrożnym lasku, na gminnym boisku, czy w miejskim parku. Wtedy wszyscy jesteśmy razem i modlimy się. Za siebie nawzajem, za tych, którzy nas przyjmują i za tych, którzy nas nie rozumieją. Modlimy się za tych, którzy zostali w domach i prosili nas o modlitwę. Modlimy się za Polskę, Europę i cały świat. Wtedy naprawdę czuję obecność Ducha i to, że nasza wędrówka ma sens.


Zakończę zdaniem, które Orzech często powtarza ostatniego dnia na Jasnej Górze, bo je po prostu bardzo lubię:

"Fajna jest pielgrzymka, ale dobrze, że już się kończy!"


Do następnego!😘


(Autorem wszystkich zdjęć jest Krzysztof Wowk, oficjalny fotograf Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej.)

 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Jak dzieci

Człowiek jest poddany swojej kondycji niezależnie od wieku. Dzieci nie są magicznie chronione przed upadłością świata, własną oraz innych...

 
 
 

Comments


Post: Blog2_Post

©2019 by Czas dojrzewania winogron. Proudly created with Wix.com

bottom of page