top of page
Szukaj

Introwertyczka na Erasmusie #1

  • Zdjęcie autora: Jasia B.
    Jasia B.
  • 11 lut 2020
  • 4 minut(y) czytania

Dziś mija dokładnie rok odkąd wróciłam do domu z wyjazdu erasmusowego. Przez ten czas dużo myślałam o tym, jak wpłynęły na mnie te miesiące spędzone we Włoszech. Czy się zmieniłam? A jeśli tak, to w jaki sposób? Czy dowiedziałam się czegoś nowego o sobie samej i o innych? Czy potwierdziłam albo obaliłam stereotypy na temat Włochów, które siedziały mi w głowie? Czy żałuję? A może wręcz przeciwnie - uważam, że był to najlepszy okres w moim dotychczasowym życiu? Na wszystkie te pytania postaram się odpowiedzieć w dzisiejszym wpisie.


Myślę, że najpierw należy wyjaśnić pewną podstawową kwestię: jak to się stało, że ja, introwertyczna, chwilami aspołeczna, bardzo przywiązana do swoich bliskich i domu rodzinnego, z własnej nieprzymuszonej woli wyjechałam na pięć miesięcy prawie na drugi koniec Europy? (Mogłoby się wydawać, że w dzisiejszych czasach lotów samolotami to jest właściwie żadna odległość, ale okazuje, że jednak niekoniecznie - o tym za moment).


Powodów było kilka. Po pierwsze w chwili kiedy wyjeżdżałam na Erasmusa już od dwóch lat studiowałam italianistykę, a jeszcze nigdy wcześniej nie byłam we Włoszech. Stwierdziłam, że to aż nie wypada i powinnam zmyć tę hańbę, czyniąc mój pierwszy pobyt w tym kraju od razu pobytem kilkumiesięcznych - wtedy już nikt nie zarzuci mi, że znając włoski nie znam Włoch.


Po drugie miałam wsparcie rodziców. Zwłaszcza moja mama bardzo zachęcała mnie do wyjazdu, bo widziała w nim szansę rozwoju, poszerzenia horyzontów; po prostu chciała żebym w pełni wykorzystała możliwości jakie dawała mi uczelnia. Jestem rodzicom za to bardzo wdzięczna, bo, wiedząc, że mój wyjazd na pewno nadwyręży też ich budżet, prawdopodobnie nie zdecydowałabym się na niego, gdyby byli przeciwni.


Po trzecie nasi wrocławscy wykładowcy wręcz wypychali nas siłą na tego Erasmusa. Ważniejsze było dla nich to, żebyśmy zakosztowali trochę prawdziwej włoskości, niż uczyli się o niej tylko w teorii.


I wreszcie po czwarte i najważniejsze: jechały ze mną Karo i Ula. Sama w życiu bym się nie zdecydowała. Spotkałam osoby, które twierdzą, że wyjazd na Erasmusa ze znajomymi z uczelni jest bez sensu, bo i tak będziecie cały czas gadać po polsku i dusić się we własnym sosie. Być może w niektórych przypadkach to prawda, ale nie w moim. Wiem, że gdybym pojechała sama, pewnie w ogóle nie wychodziłabym z mieszkania, bo czułabym się zbyt obco. A dzięki dziewczynom została zachowana idealna równowaga. Wiedziałam, że zawsze są w pobliżu i jeśli tylko poczuję taka potrzebę, będę mogła odezwać się do nich w naszej pięknej ojczystej mowie i zostanę zrozumiana. To dawało i odwagę i swobodę w rozmowach z osobami z innych krajów, których na pewno brakowałoby mi, gdybym była sama.


Miasto, w którym mieszkałyśmy i studiowałyśmy przez pięć miesięcy to Reggio Calabria. Tak, wiem. Zazwyczaj kiedy mówię to ludziom, w ich oczach pojawia się totalna dezorientacja pod tytułem "Nawet jeśli we Włoszech jest takie miasto, to nigdy o nim nie słyszałem." I nie ma w tym nic dziwnego, bo jestem przekonana, że gdyby nie moje studia, też nie widziałabym o jego istnieniu. A to błąd! Bo jest naprawdę pięknie położone; tuż nas cieśniną Mesyńską, po drugiej stronie, prawie na wyciągnięcie ręki widać Sycylię. W pogodne dni z plaży w Reggio można nawet dostrzec Etnę w całej okazałości, a nocą, kiedy po przeciwnej stronie zatoki migoczą światła Mesyny, widok jest naprawdę magiczny. Z perspektywy czasu bardzo cieszę się, że wylądowałyśmy właśnie w Reggio, a nie w Rzymie, czy Bolonii, bo źle znoszę atmosferę dużych miast, a Reggio było w sam raz.


Ale żeby doświadczyć wszystkich zalet tego miasta (i jego wad, o których jeszcze na pewno wspomnę) musiałyśmy się najpierw do niego dostać. A uwierzcie, nie było to wcale takie łatwe. Najpierw leciałyśmy samolotem z Wrocławia do Neapolu. To był najprostszy etap podróży. Z lotniska musiałyśmy się dostać na dworzec kolejowy. Początkowo chciałyśmy skorzystać z autobusu, ale nie mogłyśmy znaleźć przystanku, więc zdecydowałyśmy się na taksówkę.


Jeśli nie podróżowaliście nigdy przez ulice Neapolu samochodem prowadzonym przez Włocha, to tak naprawdę nic nie przeżyliście. To co oni wyprawiają na drogach wzbudza jednocześnie podziw i przerażenie. Wciskają się na trzeciego, tworząc nowy pas ruchu, którego nie ma, a przynajmniej nie powinno być, klakson wciskają co cztery sekundy, chyba z czystego przyzwyczajenia, i jestem pewna, że dźwignia kierunkowskazu we wszystkich samochodach zarosła mchem od nieużywania. Mimo to, jakimś cudem, trochę oszołomione naporem dźwięków i barw, dotarłyśmy na dworzec.


Tam miałyśmy spędzić kilka godzin w oczekiwaniu na pociąg do Reggio. Znalazłyśmy miejsce do siedzenia, zabarykadowałyśmy je milionem naszych walizek, toreb i plecaków i czekałyśmy... Z głośników dworcowych co jakiś czas płynęły informację o kolejnych opóźnieniach pociągów i końcowa formułka, powtarzana jak mantra: "Ci scusiamo per il disagio" - "Za utrudnienia przepraszamy". Akurat w tym przypadku znajomość języka nam nie pomogła, bo z każdym kolejnym ogłoszeniem byłyśmy coraz bardziej pewne, że nasz pociąg będzie miał gigantyczne opóźnienie. Ku naszej uldze, przyjechał punktualnie! Od celu dzieliło nas jeszcze tylko pięć godzin jazdy.


W czasie podróży, z Ulą skontaktował się jeden z Włochów z Erasmus Student Network, czyli organizacji, która pomaga studentom przyjeżdżającym w dane miejsce na Erasmusa. Okazało się, że odbierze nas z dworca w Reggio i zawiezie do mieszkania! To była wspaniała informacja, bo nie miałyśmy pojęcia jak się tam dostać. Byłyśmy pełne podziwu i wdzięczności, że chciało mu się tak późno (do Reggio dotarłyśmy przed północą), wychodzić z wygodnego łóżka i pomagać, bądź co bądź, obcym osobom. O, jakże mało wiedziałyśmy jeszcze wtedy o włoskich zwyczajach i stylu życia! Już niedługo miałyśmy się przekonać, że dla Włochów o północy dzień tak naprawdę dopiero się zaczyna!


Ale właśnie zorientowałam się, że ten wpis jest już bardzo długi, a mam jeszcze tyle do opowiedzenia! Wygląda na to, że powstanie cała seria erasmusowa (co najmniej dwuodcinkowa), więc reszty historii oczekujcie w kolejnym poście.


Do następnego!😘


Koniec września 2018, wrocławskie lotnisko Chopina i my - przestraszone i podekscytowane.



 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Jak dzieci

Człowiek jest poddany swojej kondycji niezależnie od wieku. Dzieci nie są magicznie chronione przed upadłością świata, własną oraz innych...

 
 
 

Comments


Post: Blog2_Post

©2019 by Czas dojrzewania winogron. Proudly created with Wix.com

bottom of page