Górskie serce
- Jasia B.
- 23 paź 2019
- 2 minut(y) czytania
Znacie ten odwieczny konflikt między tymi, którzy lubią morze a tymi, co to wolą góry? Odkąd pamiętam z pełnym przekonaniem i obiema rękami podpisuję się pod tą drugą stroną. Nad morzem wytrzymuję dwa, góra trzy dni, po czym zaczynam się straszliwie nudzić, a szum fal przyprawia mnie o ból głowy (nie żartuję!). No i ten piasek wciskający się dosłownie wszędzie! Brrrr.
Ale za to całym sercem kocham góry. Podejrzewam, że gdybym nie mogła odwiedzić ich chociaż raz w roku, uschłabym z tęsknoty. Niewiarygodnie świeże i czyste powietrze, które aż przyjemnie kłuje w płuca. Widok stad owiec, wyglądających jak białe obłoczki na zielonych zboczach. Brak tchu przy wspinaczce, a później smak pierwszego głębokiego oddechu po dotarciu na szczyt. Słońce ześlizgujące się po nagich skałach i prześwitujące przez gałęzie górskich świerków i sosen. I to poczucie, że jest się chociaż odrobinę bliżej nieba. Wszystko to sprawia, że wciąż chcę w góry wracać i czuję się tam tak błogo i dobrze po prostu.
Ale góry też mnie przerażają. Ich ogrom budzi we mnie respekt. Mają w sobie jakąś wielką, niezbadaną tajemnicę, która do końca świata pozostanie nieodkryta. A mimo to coś mnie nadal ciągnie na te szczyty i w te doliny. Zew gór nigdy nie milknie zupełnie. Zdaje się, że któryś z polskich himalaistów powiedział kiedyś, że jeśli ktoś nie wie, po co niektórzy pchają się w te wysokie góry, chociaż mogą tam zginąć, to nie ma sposobu, żeby mu to wytłumaczyć. A tym, którzy wiedzą dlaczego, tłumaczyć nie trzeba. To się po prostu albo rozumie albo nie. I ja to rozumiem. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek sama odważyłabym się na aż tak niebezpieczną wyprawę, to rozumiem doskonale ten dreszcz ekscytacji, tę wewnętrzną potrzebę wyruszenia w górę.
Mnie na razie wystarczają nasze stare, ukochane, nigdy nie nudzące się Tatry. Dopiero co miesiąc temu wróciłam z Białego Dunajca, a już mi tęskno i znów chciałabym usłyszeć szum tatrzańskich potoków, a w ustach poczuć smak prawdziwego, góralskiego oscypka. Zdaje mi się, że ta tęsknota jest jeszcze spotęgowana tym, że aktualnie mieszkam w środku jednej wielkiej niziny. Nie ujmując nic Poznaniowi i całej Wielkopolsce, to jednak nie jest to Wrocław, gdzie przy dobrej pogodzie i odrobinie szczęścia mogłam dojrzeć na horyzoncie przedgórze sudeckie i w jednej chwili robiło mi się cieplej na sercu.
Ach, jakoś muszę przetrwać ten nizinny czas w moim życiu, a kiedy tylko nadarzy się okazja popędzę w góry jak na skrzydłach! Za kilka dni będę w Krakowie, więc może uda się zobaczyć z Wawelu tatrzańskie szczyty, dopóki zimowy smog nie zdążył jeszcze zalać miasta i zakryć go przed resztą świata aż do wiosny. Oby tak było!
Trzymajcie się i do następnego!😘

Comentários