Wiecie, że za dwa miesiące dni znów zaczną się skracać? Jak ten czas szalenie pędzi! Jakby go sama śmierć goniła.
Czeremchy właśnie zaczynają kwitnąć, więc, zdając sobie sprawę z ulotności chwili, pedałuję gorączkowo po okolicy w poszukiwaniu czeremchowych drzewek i dosłownie wpycham sobie do nosa gałązki z rozwijającymi się kwiatami, żeby nasycić się tym wspaniałym, odurzającym zapachem. Tak, żeby aż mi się od niego w głowie kręciło.
Poczyniłam podczas tych eskapad pewne spostrzeżenie. Otóż, najintensywniej czuję woń czeremchy, będąc w pewnej odległości od niej i to nie na tej samej wysokości, ale dopiero wtedy, kiedy minę ją już o parę kroków. Tak, jakby moje zmysły potrzebowały dystansu, żeby w pełni zarejestrować to, czego doświadczyły.
A może mam tak ze wszystkim? Że naprawdę doceniam tylko to, co już minęło? I dopiero wtedy dociera do mnie z całą mocą wartość i piękno tego przeżycia?
Myślę, że jestem całkiem niezła w znajdowaniu radości w codziennych drobiazgach i, że poza tym, to właściwie dość naturalne - idealizowanie chwil minionych. Chyba niemożliwością jest wyzbycie się go w zupełności. (Zwłaszcza będąc tak beznadziejnie sentymentalną). Ale chciałabym jeszcze trochę przesunąć ten wskaźnik uwagi na tu i teraz. Potrafić zanurzyć się bez reszty w chwili obecnej. Może dzięki temu ten rozpędzony czas, zwolniłby choć odrobinę?
Comments