top of page
Szukaj

"Czas honoru"

  • Zdjęcie autora: Jasia B.
    Jasia B.
  • 8 lut 2020
  • 4 minut(y) czytania

Przyszedł czas na ostatnią (w tej serii) odsłonę serialowych polecajek! Zostajemy na polskim podwórku, lecz tym razem nie będzie mowy o żadnej serialowej nowince, ale o produkcji, która właściwie ma już swoje lata. Ostatni sezon został wyemitowany prawie 6 lat temu, to znaczy w momencie, kiedy w Polsce moda na seriale dopiero się rodziła i nie była to jeszcze tak doceniona i poważnie traktowana forma twórczości filmowej, jaką jest dzisiaj.


Serial, o którym chcę dzisiaj opowiedzieć jest dla mnie bardzo, ale to bardzo ważny. Często mówi się o filmach lub książkach, które nas ukształtowały. Mnie z pewnością w dużej mierze ukształtował właśnie ten serial. Polska produkcja, zrealizowana z niewielkim budżetem, która jednak wywarła na mnie przeogromne wrażenie i bardzo silnie wpłynęła na mój sposób myślenia i patrzenia na świat.


Wszystko zaczęło się w listopadzie 2014 roku. Zobaczyłam wtedy gdzieś w internecie informację, że z okazji kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości w jednym z wrocławskich kościołów odbędzie się koncert muzyki z serialu Czas honoru z udziałem aktorów. Nigdy przedtem nie widziałam ani jednego odcinka Czasu honoru, ale bardzo zależało mi, żeby wziąć udział w tym koncercie. Sama nie jestem pewna dlaczego. Może pociągała mnie możliwość zobaczenia z bliska znanych twarzy? Najważniejsze, że 10 listopada, w niedzielę znalazłyśmy się we trzy (ja, moja siostra i nasza serdeczna koleżanka - buziaki!) w kościele św. Maksymiliana Kolbego na Gądowie.


Po dwóch godzinach wyszłam stamtąd jak zahipnotyzowana, dosłownie jakby ktoś rzucił na mnie czar. I dokładnie tak też się zachowywałam. Po powrocie do domu (był już późny wieczór) natychmiast odpaliłam pierwszy odcinek pierwszego sezonu Czasu honoru i... obudziłam się po niespełna dwóch tygodniach spania po 5 godzin na dobę (dla mnie to o wiele za mało), jedzenia i wychodzenia do łazienki tylko wtedy, gdy było to konieczne oraz totalnego olewania prac domowych, za to z obejrzanymi wszystkimi siedmioma sezonami i całą masą nowo zdobytej wiedzy historycznej.


Był to pierwszy serial, który "binge-watchowałam" i od tej pory aż do teraz najlepiej wspominam te produkcje, które miałam możliwość obejrzeć w całości za jednym zamachem. Mam wrażenie, że wtedy po prostu ściślej wiążę się z bohaterami, nie ma w naszej relacji przerw, które mogłyby ją rozluźnić.


Ale po Czasie honoru już nigdy nie obejrzałam tak wielu odcinków czegokolwiek w tak krótkim czasie. Czułam się jak w transie. Nawet po tych siedmiu sezonach nie miałam dość. Zaczęłam oglądać inne produkcje filmowe dotyczące historii Polski i czytać biografie tych, którzy wojnę przeżyli oraz tych, którzy w jej wyniku stracili swoje życie. Zakochałam się w poezji Baczyńskiego. Miałam szczęście, że akurat wtedy przerabialiśmy na polskim literaturę wojenną, więc przynajmniej z jednego przedmiotu nie narobiłam sobie zaległości.


Aż wstyd się przyznać, ale przed tym pamiętnym koncertem nie interesowałam się zbytnio historią mojego własnego kraju. I o ile z polskiego byłam dobra, to z historii czułam się bardzo słabo i po prostu nie poświęcałam jej zbyt wiele uwagi. Właściwie nadal nie potrafiłabym dużo powiedzieć na temat rozbicia dzielnicowego albo powstania styczniowego. I to chyba niedobrze. Ale wiem, że Basia, żona Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, przeszła w czasie Powstania, w jednej z warszawskich piwnic operację trepanacji czaszki, której nie przeżyła. Wiem też, że wykonując wyroki śmierci na kolaborantach żołnierze AK wypowiadali formułę: "W imieniu Polski Podziemnej skazuję cię na śmierć za zdradę Ojczyzny."


Po długim czasie znalazłam coś, co zbudziło moją tożsamość narodową. Znalazłam kanał, który połączył mnie z głębokim korzeniem, w który zawsze byłam wczepiona, ale nie traktowałam tego wcześniej jako część mnie.


W Czasie honoru najbardziej kocham dwie rzeczy: bohaterów i muzykę.

To dość intuicyjne, że w wieloodcinkowym serialu twórcy mają znacznie większą szansę na rozbudowanie i zniuansowanie postaci niż w dwugodzinnym filmie. W Czasie honoru tę szansę wykorzystano w stu procentach. Weźmy chociażby Rainera, oficera gestapo (fenomenalnie zagranego przez Piotra Adamczyka), który troszczy się przede wszystkim o własną skórę, ale nie jest też typowym "złym Niemcem" lubującym się w brutalnej przemocy fizycznej. Dla osób, na których mu zależy potrafi być niezwykle szarmancki i czarujący, a jego metody zwalczania polskiego Podziemia są bardziej wyrafinowane niż większości jego współpracowników. Prowadzi ze swoimi przeciwnikami walkę przede wszystkim psychologiczną, próbując zasiać w nich wątpliwość i nieufność wobec siebie nawzajem, bo wie, że wtedy łatwiej mu będzie ich złamać.


Jedną z najbardziej dramatycznych postaci w serialu jest dla mnie Karol Ryszkowski. Z pozoru oportunista i kolaborant zupełnie pozbawiony skrupułów. A z drugiej strony człowiek, który dla ratowania tych, których kocha jest w stanie zrobić właściwie wszystko. Ten bohater nie ma zbyt wiele czasu ekranowego; jego los tylko co jakiś czas, na krótką chwilę przeplata się z historiami głównych bohaterów. Ale mimo to widz jest w stanie zobaczyć jego ciągłe rozterki, poczucie winy, rezygnację. I po ludzku mu współczuć.


Jednak to przede wszystkim przemiana głównych bohaterów jest osią, na której opiera się cały serial. Myślę, że najwyraźniej widać ją w postaci Michała Konarskiego (granego przez Jakuba Wesołowskiego). Michał jest najmłodszy z czwórki Cichociemnych - protagonistów. Wojnę traktuje początkowo jak niezłą zabawę, w której można popisać się brawurą i ryzykanctwem. Jest dowcipnisiem, bawidamkiem i lekkoduchem. Ale ma przy tym mnóstwo siły, zapału i motywacji do walki. Jak bardzo innym jest człowiekiem w ostatnich odcinkach! Kilkukrotne doświadczenie straty, ciągłe napięcie związane z działaniem w konspiracji, piekło Powstania, chwilowe zachłyśniecie się wolnością, która po chwili zostaje roztrzaskana i zamienia się w zmagania z sowieckim terrorem, który wydaje się nie mieć końca. Po tym wszystkim nie można było zostać tym samym człowiekiem. W pewnym momencie Michała powie do swojego starszego brata: "Mama nie żyje. Wszyscy nie żyją. My też. My też, Władek. Tylko, że my o tym nie wiemy."


Oni wszyscy byli już po prostu śmiertelnie zmęczeni. Poświęcili wszystko. I wszystko stracili. Możemy tylko domyślać się jak zakończyła się ich historia, bo serial ma otwarte zakończenie. I myślę, że jest to najlepsze możliwe rozwiązanie, bo nie ma w nim miejsca na fałszywy happy end, ale tli się w nim malutka iskierka nadziei.


Jeszcze trochę o muzyce. Bartosz Chajdecki skomponował ścieżkę dźwiękową do Czasu honoru w wieku dwudziestu ośmiu lat i jeśli to nie jest oznaka geniuszu, to nie wiem co nią jest. Te dźwięki wyrażają wszystko. Nadzieję i rozpacz jednocześnie. Ciężko mi to ubrać w słowa, ale kiedy słucham tych utworów, to ja po prostu to widzę. Widzę warszawskie ulice, po których przemykają skulone postaci żyjących w ciągłym strachu mieszkańców. Widzę polskie wsie wyniszczone wojną. Ale widzę też partyzancki ślub i rodzące się w celach na Pawiaku dzieci - oznaki normalności w tym nieludzkim czasie.


Długo nie mogłam się otrząsnąć po pierwszym obejrzeniu Czasu honoru. I nie wiem, czy powinnam kiedykolwiek do końca otrząsnąć się z tego, co we mnie zostawił. Nie mam na myśli pozostawania w przeszłości, ale czerpania z niej w budowaniu teraźniejszości. Po prostu pamiętajmy.


Do następnego!😘


źródło: Google Images



 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Jak dzieci

Człowiek jest poddany swojej kondycji niezależnie od wieku. Dzieci nie są magicznie chronione przed upadłością świata, własną oraz innych...

 
 
 

Comments


Post: Blog2_Post

©2019 by Czas dojrzewania winogron. Proudly created with Wix.com

bottom of page