Kontekst jest wszystkim. Zdarzyło się ostatnio, że odkrycie właściwego kontekstu pewnego zdania, skorygowało tor moich rozmyślań nad jedną z fundamentalnych życiowych kwestii.
"Nie pozwól, aby twoje szczęście zależało od czegoś, co możesz stracić" - powiedział C. S. Lewis, baśniopisarz, wybitny myśliciel, prywatnie - moja bratnia dusza. Pamiętam dokładnie swoją pierwszą myśl, kiedy przeczytałam gdzieś ten cytat: "Niemożliwe".
Przecież stracić można właściwie wszystko; dom, majątek, zdrowie, sprawność fizyczną i umysłową, dziecko, ojca, źródło utrzymania, przyjaciół, miłość ukochanych osób, wolność. W mgnieniu oka możemy zostać pozbawieni każdej z tych mniej lub bardziej przyziemnych, ale jakże potrzebnych wartości. Jak, u diaska, mógłby człowiek zdystansować się od nich na tyle, aby nie miały żadnego wpływu na jego szczęście?! No, niemożliwe.
Ale tak powiedział przecież mój mistrz i autorytet. Natychmiast więc włączyło mi się pobożne myślenie. Jest jedna rzecz, której stracić nie można - miłość Boga. Lewisowi musiało chodzić o to, żeby wyłącznie na niej budować swoje szczęście, bo wszystko inne zawodzi. Brzmi rozsądnie, chociaż nadal niewykonalnie. Ale co zrobić? Trzeba próbować.
Jednak mimo tego postanowienia, za każdym razem, gdy przypominałam sobie to zdanie, czułam intuicyjny sprzeciw. Jakim sposobem miałabym uniezależnić swoje szczęście od miłości innych ludzi, nie stając się przy tym zupełnie dla nich nieczułą i obojętną?
Chciałabym, aby Bóg był niepodzielnym władcą mojego serca. Ale to dzieci tego świata mają nad tym sercem olbrzymią władzę. To drugi człowiek sprawia, że fika ono koziołki w euforii. To drugi człowiek potrafi je rozszarpać na drobne kawałeczki. To do drugiego człowieka moje serce rwie się z niepohamowaną tęsknotą.
Był taki moment, kiedy ta tęsknota urosła we mnie do tak niebotycznych rozmiarów, że miałam wrażenie, iż za chwilę złamie mi kręgosłup, próbując wydostać się na zewnątrz. I zdecydowałam (dopiero wtedy - o, głupia ja!), że trzeba wziąć pana Lewisa na spytki i dowiedzieć się, o co właściwie mu chodziło. A jeśli faktycznie o to, o czym myślę, niech mi jeszcze powie jak to osiągnąć, bo sama nie potrafię.
I co się okazało? Otóż, okazało się, że Lewis miał na myśli coś zupełnie odwrotnego.
Powtarzam, kontekst jest wszystkim.
A oto ten, już osławiony, a dla mnie błogosławiony kontekst zdania, które nie dawało mi spokoju:
"Istnieje pewna metoda odwodzenia nas od nadmiernej miłości do innych stworzeń, którą czuję się zmuszony odrzucić z góry. Czynię to z drżeniem, bo poznałem ją na kartach pism wielkiego świętego i myśliciela, wobec którego zaciągnąłem niezmierny dług.
W słowach, od których do dzisiaj łzy stają w oczach, święty Augustyn opisuje duchowe spustoszenie, które wywołała w nim śmierć przyjaciela, Nebrydiusza (Wyznania IV, 10). Następnie wyciąga z tego doświadczenia morał. Takie są skutki – stwierdza – kiedy człowiek oddaje serce czemuś innemu niż Bóg. Wszystkie istoty ludzkie odchodzą. Nie pozwól, aby twoje szczęście zależało od czegoś, co możesz utracić. Jeśli miłość ma być błogosławieństwem, a nie udręką, musi to być miłość do jedynego Ukochanego, który nie odejdzie nigdy.
Oczywiście jest to znakomita racja. Nie ładuje się towarów do przeciekającego statku. Nie wydaje się pieniędzy na urządzenie domu, z którego możemy zostać usunięci. Nie ma na świecie człowieka, któremu tak rozsądna rada przemawiałaby do rozumu bardziej niż mi. Jestem osobą, która bezpieczeństwo stawia na pierwszym miejscu. Ze wszystkich argumentów przemawiających przeciwko miłości żaden nie przemawia do mojej natury tak silnie jak ten: „Ostrożnie! To może się skończyć cierpieniem!”
Do mojej natury, mojego temperamentu – owszem. Ale nie do mojego sumienia. (...)
Sądzę, że ten fragment Wyznań jest nie tyle składnikiem postawy chrześcijańskiej świętego Augustyna, ile pozostałością pogańskich systemów filozoficznych, na których wzrastał. Bliżej mu do pogańskiej zasady apatii czy neoplatońskiego mistycyzmu niż do caritas, czyli miłości Boga i bliźniego.
Nie znajdziemy drogi ucieczki w kierunku wskazanym przez świętego Augustyna, ani w żadnym innym. Nie ma bezpiecznych inwestycji. Kochać oznacza wystawiać się na ryzyko. Nieważne, co pokochasz – twoje serce z pewnością będzie cierpieć, może nawet zostanie złamane. Jeśli chcesz je uchronić w nienaruszonym stanie, nie wolno ci go oddawać nikomu i niczemu, nawet zwierzęciu. (...) Jednak pozostając w takiej szkatule – bezpiecznej, ciemnej, bez ruchu i dostępu powietrza – twoje serce ulegnie zmianie. Nie zostanie złamane; stanie się niemożliwe do złamania, niewzruszone, stracone na zawsze. Alternatywą dla tragedii, a przynajmniej ryzyka jej doświadczenia, jest potępienie.
Z wyjątkiem nieba jedynym miejscem, gdzie można być całkowicie bezpiecznym od wszelkich zagrożeń i poruszeń, jest piekło."
Uff. Czyli pan Lewis przeżywał wobec słów świętego Augustyna ten sam dylemat, który ja przeżywałam wobec jego słów - nie mógł się z nimi zgodzić, mimo podziwu i szacunku dla ich autora. Tyle tylko, iż ostatecznie okazało się, że ja ze swoim mistrzem jednak się zgadzam.
I to sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się dalej (pozdrawiam wszystkich nadmiernie myślących). Czy gdybym nie odkryła tego kontekstu, albo gdyby nie zmienił on wcale sensu tego zdania, to nadal próbowałabym zawrócić kijem rzekę, odrywając się od wszystkich ziemskich miłości?
Mam nadzieję, że nie. Mam nadzieję, że ostatecznie przemówiłby do mnie Jedyny Mistrz i Największy Autorytet. Ten, który płakał nad śmiercią człowieka, którego miłował. Ten, który pragnął bliskości i wsparcia przyjaciół w noc swojej agonii. Ten, który całe swoje jestestwo oparł na Miłości Ojca, a przy tym pozwalał ranić się ludzkim miłościom.
Napisałam na początku, że odkrycie kontekstu zdania pana Lewisa, skorygowało tor moich przemyśleń. Ale właściwiej byłoby powiedzieć, że jeszcze bardziej go zagmatwało. Odsłoniło tylko nową ścieżkę w labiryncie umysłu i zrodziło kolejne pytania. Czy nie stawiam zbyt wyraźnej, sztucznej granicy między miłością do Boga, a miłością do Jego stworzenia? Czym właściwie jest szczęście, które Augustyn chciał budować wyłącznie na Tym, "który trwa i pozostaje na zawsze"?
Niezależnie jednak od tego, czy poznam odpowiedzi na te i wiele innych pytań, życzę sobie, aby odtąd pamiętać już o szukaniu kontekstu, bo bez niego bardzo łatwo zawędrować na manowce.
Comments