top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraJasia B.

Błogosławiony kontekst

Kontekst jest wszystkim. Zdarzyło się ostatnio, że odkrycie właściwego kontekstu pewnego zdania, skorygowało tor moich rozmyślań nad jedną z fundamentalnych życiowych kwestii.


"Nie pozwól, aby twoje szczęście zależało od czegoś, co możesz stracić" - powiedział C. S. Lewis, baśniopisarz, wybitny myśliciel, prywatnie - moja bratnia dusza. Pamiętam dokładnie swoją pierwszą myśl, kiedy przeczytałam gdzieś ten cytat: "Niemożliwe".

Przecież stracić można właściwie wszystko; dom, majątek, zdrowie, sprawność fizyczną i umysłową, dziecko, ojca, źródło utrzymania, przyjaciół, miłość ukochanych osób, wolność. W mgnieniu oka możemy zostać pozbawieni każdej z tych mniej lub bardziej przyziemnych, ale jakże potrzebnych wartości. Jak, u diaska, mógłby człowiek zdystansować się od nich na tyle, aby nie miały żadnego wpływu na jego szczęście?! No, niemożliwe.


Ale tak powiedział przecież mój mistrz i autorytet. Natychmiast więc włączyło mi się pobożne myślenie. Jest jedna rzecz, której stracić nie można - miłość Boga. Lewisowi musiało chodzić o to, żeby wyłącznie na niej budować swoje szczęście, bo wszystko inne zawodzi. Brzmi rozsądnie, chociaż nadal niewykonalnie. Ale co zrobić? Trzeba próbować.


Jednak mimo tego postanowienia, za każdym razem, gdy przypominałam sobie to zdanie, czułam intuicyjny sprzeciw. Jakim sposobem miałabym uniezależnić swoje szczęście od miłości innych ludzi, nie stając się przy tym zupełnie dla nich nieczułą i obojętną?


Chciałabym, aby Bóg był niepodzielnym władcą mojego serca. Ale to dzieci tego świata mają nad tym sercem olbrzymią władzę. To drugi człowiek sprawia, że fika ono koziołki w euforii. To drugi człowiek potrafi je rozszarpać na drobne kawałeczki. To do drugiego człowieka moje serce rwie się z niepohamowaną tęsknotą.


Był taki moment, kiedy ta tęsknota urosła we mnie do tak niebotycznych rozmiarów, że miałam wrażenie, iż za chwilę złamie mi kręgosłup, próbując wydostać się na zewnątrz. I zdecydowałam (dopiero wtedy - o, głupia ja!), że trzeba wziąć pana Lewisa na spytki i dowiedzieć się, o co właściwie mu chodziło. A jeśli faktycznie o to, o czym myślę, niech mi jeszcze powie jak to osiągnąć, bo sama nie potrafię.


I co się okazało? Otóż, okazało się, że Lewis miał na myśli coś zupełnie odwrotnego.


Powtarzam, kontekst jest wszystkim.


A oto ten, już osławiony, a dla mnie błogosławiony kontekst zdania, które nie dawało mi spokoju:


"Ist­nie­je pewna me­to­da od­wo­dze­nia nas od nad­mier­nej mi­ło­ści do in­nych stwo­rzeń, którą czuję się zmu­szo­ny od­rzu­cić z góry. Czy­nię to z drże­niem, bo po­zna­łem ją na kar­tach pism wiel­kie­go świę­te­go i my­śli­cie­la, wobec któ­re­go za­cią­gną­łem nie­zmier­ny dług.


W sło­wach, od któ­rych do dzi­siaj łzy stają w oczach, świę­ty Au­gu­styn opi­su­je du­cho­we spu­sto­sze­nie, które wy­wo­ła­ła w nim śmierć przy­ja­cie­la, Ne­bry­diu­sza (Wy­zna­nia IV, 10). Na­stęp­nie wy­cią­ga z tego do­świad­cze­nia morał. Takie są skut­ki – stwier­dza – kiedy czło­wiek od­da­je serce cze­muś in­ne­mu niż Bóg. Wszyst­kie isto­ty ludz­kie od­cho­dzą. Nie po­zwól, aby twoje szczę­ście za­le­ża­ło od cze­goś, co mo­żesz utra­cić. Jeśli mi­łość ma być bło­go­sła­wień­stwem, a nie udrę­ką, musi to być mi­łość do je­dy­ne­go Uko­cha­ne­go, który nie odej­dzie nigdy.


Oczy­wi­ście jest to zna­ko­mi­ta racja. Nie ła­du­je się to­wa­rów do prze­cie­ka­ją­ce­go stat­ku. Nie wy­da­je się pie­nię­dzy na urzą­dze­nie domu, z któ­re­go mo­że­my zo­stać usu­nię­ci. Nie ma na świe­cie czło­wie­ka, któ­re­mu tak roz­sąd­na rada prze­ma­wia­ła­by do ro­zu­mu bar­dziej niż mi. Je­stem osobą, która bez­pie­czeń­stwo sta­wia na pierw­szym miej­scu. Ze wszyst­kich ar­gu­men­tów prze­ma­wia­ją­cych prze­ciw­ko mi­ło­ści żaden nie prze­ma­wia do mojej na­tu­ry tak sil­nie jak ten: „Ostroż­nie! To może się skoń­czyć cier­pie­niem!”

Do mojej na­tu­ry, mo­je­go tem­pe­ra­men­tu – ow­szem. Ale nie do mo­je­go su­mie­nia. (...)


Sądzę, że ten frag­ment Wy­znań jest nie tyle skład­ni­kiem po­sta­wy chrze­ści­jań­skiej świę­te­go Au­gu­sty­na, ile po­zo­sta­ło­ścią po­gań­skich sys­te­mów fi­lo­zo­ficz­nych, na któ­rych wzra­stał. Bli­żej mu do po­gań­skiej za­sa­dy apa­tii czy neo­pla­toń­skie­go mi­sty­cy­zmu niż do ca­ri­tas, czyli mi­ło­ści Boga i bliź­nie­go.


Nie znaj­dzie­my drogi uciecz­ki w kie­run­ku wska­za­nym przez świę­te­go Au­gu­sty­na, ani w żad­nym innym. Nie ma bez­piecz­nych in­we­sty­cji. Ko­chać ozna­cza wy­sta­wiać się na ry­zy­ko. Nie­waż­ne, co po­ko­chasz – twoje serce z pew­no­ścią bę­dzie cier­pieć, może nawet zo­sta­nie zła­ma­ne. Jeśli chcesz je uchro­nić w nie­na­ru­szo­nym sta­nie, nie wolno ci go od­da­wać ni­ko­mu i ni­cze­mu, nawet zwie­rzę­ciu. (...) Jed­nak po­zo­sta­jąc w ta­kiej szka­tu­le – bez­piecz­nej, ciem­nej, bez ruchu i do­stę­pu po­wie­trza – twoje serce ule­gnie zmia­nie. Nie zo­sta­nie zła­ma­ne; sta­nie się nie­moż­li­we do zła­ma­nia, nie­wzru­szo­ne, stra­co­ne na za­wsze. Al­ter­na­ty­wą dla tra­ge­dii, a przy­naj­mniej ry­zy­ka jej do­świad­cze­nia, jest po­tę­pie­nie.


Z wy­jąt­kiem nieba je­dy­nym miej­scem, gdzie można być cał­ko­wi­cie bez­piecz­nym od wszel­kich za­gro­żeń i po­ru­szeń, jest pie­kło."


Uff. Czyli pan Lewis przeżywał wobec słów świętego Augustyna ten sam dylemat, który ja przeżywałam wobec jego słów - nie mógł się z nimi zgodzić, mimo podziwu i szacunku dla ich autora. Tyle tylko, iż ostatecznie okazało się, że ja ze swoim mistrzem jednak się zgadzam.


I to sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się dalej (pozdrawiam wszystkich nadmiernie myślących). Czy gdybym nie odkryła tego kontekstu, albo gdyby nie zmienił on wcale sensu tego zdania, to nadal próbowałabym zawrócić kijem rzekę, odrywając się od wszystkich ziemskich miłości?


Mam nadzieję, że nie. Mam nadzieję, że ostatecznie przemówiłby do mnie Jedyny Mistrz i Największy Autorytet. Ten, który płakał nad śmiercią człowieka, którego miłował. Ten, który pragnął bliskości i wsparcia przyjaciół w noc swojej agonii. Ten, który całe swoje jestestwo oparł na Miłości Ojca, a przy tym pozwalał ranić się ludzkim miłościom.


Napisałam na początku, że odkrycie kontekstu zdania pana Lewisa, skorygowało tor moich przemyśleń. Ale właściwiej byłoby powiedzieć, że jeszcze bardziej go zagmatwało. Odsłoniło tylko nową ścieżkę w labiryncie umysłu i zrodziło kolejne pytania. Czy nie stawiam zbyt wyraźnej, sztucznej granicy między miłością do Boga, a miłością do Jego stworzenia? Czym właściwie jest szczęście, które Augustyn chciał budować wyłącznie na Tym, "który trwa i pozostaje na zawsze"?


Niezależnie jednak od tego, czy poznam odpowiedzi na te i wiele innych pytań, życzę sobie, aby odtąd pamiętać już o szukaniu kontekstu, bo bez niego bardzo łatwo zawędrować na manowce.



69 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


Post: Blog2_Post
bottom of page