All We Need Is Love
- Jasia B.
- 11 cze 2020
- 2 minut(y) czytania
Dzisiaj chyba po raz pierwszy z życiu poczułam tęsknotę za Jezusem jako osobą, jako człowiekiem - jako kimś dokładnie takim jak ja. Tęskniłam za Nim już wcześniej wiele razy, ale zawsze było to wołanie o Jego Boską obecność, o Jego wszechmoc i nadludzką miłość. I, oczywiście, jako człowiek On również wszystkie te cechy posiada. Ale są takie chwile, w których potrzebujemy Boga-Człowieka, z naciskiem na Człowieka.
Na przykład teraz, kiedy świat zalewa fala niewyobrażalnego, obezwładniającego zła. I grasująca pandemia jest w rzeczywistości najmniej przygnębiająca ze wszystkiego, ponieważ wybuchła niezależnie od nas; jest po prostu kolejną chorobą, przed którą musimy nauczyć się bronić. Znacznie okropniejsze jest zło intencjonalnie wymierzone przez ludzi przeciwko innym ludziom. Morderstwa na tle rasowym, molestowanie najbardziej bezbronnych i, co jeszcze straszniejsze, tuszowanie i chronienie sprawców tych zbrodni, zamiast ukarania ich oraz okazania niezbędnej pomocy i wsparcia ofiarom.
To wszystko sprawia, że mam szalony mętlik w głowie i zaczynam gubić się w tym świecie, który przecież wciąż uważam za dobry i piękny. A przecież żadna z wyżej wymienionych kwestii nie dotyczy mnie bezpośrednio! W żadnym wypadku nie mam zamiaru nawet wyobrażać sobie co czuje osoba, która musiała przeżyć takie piekło, bo po prostu nie jestem w stanie sobie tego uzmysłowić. Tym bardziej nie mam zamiaru użalać się nad tym "jak to ja nie rozumiem świata" i jak się czuję w nim bezsilna. Ale tak właśnie się czuję.
I myślę, że to dlatego zatęskniłam za Nim tak mocno, że aż mną szarpnęło w środku. Co więcej, po raz pierwszy dogłębnie, z krystaliczną jasnością uświadomiłam sobie, że to ja się w tę tęsknotę wpędziłam. To nie On jest daleko ode mnie - to ja jestem daleko od Niego. Moja modlitwa jest szczątkowa i żenująco niezaplanowana; odkładam ją zawsze na ostatnią chwilę i dosłownie zasypiam nad Biblią, więc jak mogę oczekiwać, że przyniesie to jakikolwiek pożytek? A przecież wierzę w to, że dobra relacja z Jezusem czyni mnie lepszą osobą, bo ułatwia mi dostrzeganie Go w KAŻDYM człowieku. W ludziach, których nie lubię, którzy mnie irytują, z którymi się nie zgadzam, których nie rozumiem. Niczego więcej nam w świecie nie potrzeba, niż dostrzeżenia w człowieku Człowieka.
Wbrew temu, co często sądzi się o modlitwie, jej głównym celem nie jest ani kierowania do Boga próśb, ani nawet mówienie Mu, że jest wspaniały, najwyższy i najświętszy. On wcale tego od nas nie potrzebuje, bo Sam w Sobie jest pełnią. Modlitwa, jako przebywanie z Nim, służy przede wszystkim temu, który się modli. Przybliża go do Boga, a to musi oznaczać zmianę na lepsze.
Jeśli wiedząc to wszystko, nadal świadomie zaniedbuję modlitwę i zamykam sobie furtkę do wzrastania w miłości, nie powinnam dziwić się, że coraz mniej tej miłości widzę wokół siebie.
Nie chcę powiedzieć, że modlitwa jest w stanie zastąpić konkretne działania, które należy podjąć. Ale wierzę, że to ona może nas do tego działania popchnąć, pogłębiając naszą wrażliwość i przenosząc naszą uwagę z samych siebie na osoby wokół.
Zmiana zaczyna się ode mnie, nie od "nich". I mówię to do was, ale przede wszystkim do samej siebie. I chociaż to banał, to uważam, że banały, jeśli tylko są prawdą, warto powtarzać wciąż i wciąż od nowa. Zwłaszcza jeśli zbyt często o nich zapominamy. Jeśli JA o nich zapominam.
Comments